Jeśli ciekawi Was średniowieczna historia Wielkiej Brytanii nie mogliście trafić lepiej, dzisiaj będzie o cudach, świętych, przyjaźni i maskonurach. Zapraszam na trzeci odcinek mojej opowieści o pięknej wyspie Anglesey.
Dokąd dzisiaj – kierunek Anglesey
Jeśli czytaliście poprzednie odcinki mojej opowieści o Anglesey z takich miejsc jak Holy Island i Breakwater Country Parku, to możecie się zorientować, że nie tworzę tutaj przewodników turystycznych. Nie będę więc opisywać Wam miejsc, w których warto zatrzymać się na nocleg itp. Moje opowieści o Anglesey mają bardziej na celu pokazanie Wam piękna kawałka Walii.
Jeśli więc zajrzyjcie na mapę Anglesey to zawędrujecie palcem na wschodni cypel w okolice Penmon Point i Puffin Island. Kiedy wyruszaliśmy na wyspę zapowiadał się piękny, słoneczny dzionek i nie można sobie wymarzyć piękniejszej pogody na wycieczkę nad morze.

Udając się w kierunku Penmon chcieliśmy zobaczyć ruiny klasztoru świetego Seiriola oraz pospacerować na plaży w pobliżu latarni morskiej Penmon Point.
Historia pewnej przyjaźni – postać świetego Seiriola
O obecności mnichów i pustelni na wyspie wiadomo na podstawie materiałów archeologicznych, na wyspie znaleźć można sporo pozostałości po architekturze i sztuce sakralnej pierwszych wieków chrześcijaństwa. Pierwsi, chrześcijańscy eremici przybyli na ten teren na początku V wieku i przebywali na wyspie do najazdu Wikingów w IX wieku. Święty Seriol był prawdopodobnie synem króla, prowadził pustelnicze życie i przez jego większość mieszkał na Anglesey w swojej małej celi. Jak typowy święty mąż spędzał swoje dnie na modlitwie, żyjąc w prostocie i ubóstwie. Jak podaje legenda przyjaźnił się z innym świętym mieszkającym na wyspie – św. Cybi, podobno obaj mięli w zwyczaju obchodzić wyspę w ciszy, zatopieni w modlitwie. Święty Cybi wyruszał z północnego krańca idąc na południe, zaś Seiriol wyruszał ze wschodu idąc w stronę przyjaciela na północ mając słońce za plecami.

Kiedy wreszcie się spotykali w połowie drogi, jeden miał twarz ogorzałą od słońca a drugi był ciągle blady mając je za plecami. Nawet w sztuce ikonograficznej przedstawiano później spotkanie dwóch świętych podpisując ikonę – Opalony święty Cybi i blady święty Seiriol. Obaj święci uznawani są za oficjalnych patronów i opiekunów wyspy Anglesey.
Święty Seiriol wraz z innymi pustelnikami zamieszkał w pobliżu Penmon, na poludniowo-wschodnim krańcu wyspy. Z czasem stał on się ważnym ośrodkiem kultu świetego, miejsca spotkań licznie przybywających tutaj pielgrzymów z całej Walii i z poza jej granic. Klasztor posiadał drewniany kościół, który został doszczętnie zniszczony przez Wikingów. Cudownie ocalały dwa drewniane krzyże strzegące drzwi wejściowych. Nadal można je zobaczyć wewnątrz kościoła. Z klasztoru wybudowanego później przez zakon augustianów pozostały tylko ruiny, tak rozprawiła się z tym miejscem reformacja w XVI wieku.

Na zdjęciach zobaczycie malownicze ruiny klasztorne, widok kościoła i malowniczej okolicy. Niestety nie mogłam zobaczyć słynnych, drewnianych krzyży z powodu zastrzeżeń odnośnie COVID-19 kościół zamknięty był na cztery spusty.







Puffin Island – gdzie są maskonury ?
Tuż nieopodal ruin starego klasztoru i budynku XVI wiecznego gołębnika stoi mała stróżówka, to wjazd na teren plaży i prywatnego terenu znajdującego się przy latarni morskiej Penmon. Opłata za parking jest naprawdę niewielka, nie ma co zresztą kręcić nosem, tak miejscowi radzą sobie z nadmiarem turystów. W sezonie pewnie ułatwia im to życie, bo parking naprawę jest niewielki a malutka kawiarenka zorganizowana przy czymś domu nie dałaby rady wyżywić i napoić tysiąca turystów. Na szczęście nie ma ich tutaj zbyt wielu, kilka aut na parkingu i kilka camperów robiących sobie śniadanie.

Nie możemy darować sobie kawy na wynos, zabieramy nasze zdobycze i idziemy w stronę kamienistej plaży. Pod drodze mijamy piękny, biało otynkowany budynek, stoi tuż powyżej linii brzegowej, słońce pięknie odbija się w jego oknach. Kilka domów za nim ustawionych w szeregu ustępuje mu urodą, myśle że mieszkanie na tym krańcu świata musi być ciekawym doświadczeniem. Budynek kojarzy mi się z widokiem żony marynarza z wytęsknieniem spoglądającej na horyzont morza, wiecznie trwającej w tęsknocie i odrętwiałym oczekiwaniu.


Czy mieszkali tutaj rybacy tego nie wiem, jednak domyślam się ,że tak. Horyzont w tym miejscu wypełnia bowiem nie tyle morze a maleńka wyspa. W wiekach średnich stała się miejscem gdzie żyli i przebywali pustelnicy, to tutaj podobno zakończył swój pustelniczy żywot święty Seiriol. Na początku wyspa była zamieszkała przez ptactwo morskie, jednak przybyłe z lądu szczury zupełnie przetrzebiły populacje występujących tutaj m.in maskonurów. Nazwa współczesna wysepki Puffin Island jak widać ma niewiele wspólnego z prawdą, chociaż jak przeczytałam prowadzone są prace nad przywróceniem populacji tych ptaków na wyspie.
Penmon Point i latarnia morska

Oto przed nami kolejna już odwiedzona latarnia morska w Walii. Akurat jest lekki odpływ i udaje nam się pokonać kilka kroków po odsłoniętym skalistym dnie morskim, podchodzimy nieco bliżej żeby się jej przyjrzeć. Latarnia morska została wybudowana w 1838 roku.
W języku walijskim nazywana jest Trwyn Du – co oznacza „Czarny nos”, w sumie jak pod wieczór przyjrzycie się zarysowi wyspy w tle odgadnięcie skąd taka nazwa. W latarni pracowało dwóch latarników, ostatni raz była obsługiwana w 1922 roku. Dzisiaj jest pod nadzorem firmy nawigacyjnej. Przyglądamy się plaży, mijamy małe morskie oczka wodne, algi lekko falują swoimi zielonymi włosami w ich głębi.
Plaża nie jest strzeżona przez ratowników a brzeg raczej nie nadaje się do typowego plażowania a jednak sporo tutaj wędkarzy, na trawie przy brzegu pełno emerytów. Niektórzy siedzą w środku swoich pojazdów tęsknie wypatrując czegoś na horyzoncie, większość jednak rozkłada stoliki i składane krzesełka, wyciąga twarze do słońca i sięga po książkę lub krzyżówkę.
Miło tutaj i spokojnie.
Miejsce niesamowite, a historia, którą opowiedziałaś fascynująca i wciągająca. Chętnie zobaczylabym na własne oczy. Walia – to moja miłość ❤
Witaj Felicja,dziękuję za miłe słowa. Walia to również moja miłość,wracamy tam chętnie bo tyle tam miejsc do zobaczenia,juz szykuje na przyszły tydzień nastepny wpis z Anglesey.
Wyjątkowe miejsce i piękne zdjęcia. Lubię takie opowieści 🙂
Dziękuję za mile słowa, pozdrawiam
Przyznam, że klasztor jest pieknie położony. Bardzo fajnie i ciekawie opisujesz to wspaniałe miejsce
Oj tak wiedziały braciszki gdzie założyć swoje siedziby,prawdziwie rajski skrawek ziemi.
O świętym Seriolu nigdy jeszcze nie słyszałam, ale opowieść inspirująca, a maskonury… Chciałabym zobaczyć, bo to prawdziwe ptasie cudaki!
Maskonury mogłabyś zobaczyć na Holy Island, niedaleko od tego miejsca a postać świętego wspominana jest w kościele katolickim obrządku grackiego i rzymskiego ale w Polsce raczej mało o nim wiemy.
Ty wiesz, że ja lubię takie miejsca. Miejsca, które mówią, szepczą o historii, o tym co widziały przez wieki. Dziękuję za wpis.
Postaram się i w następnym wpisie zabrać Cię w takie historyczne miejsce.
Przeczytałam i zapragnęłam tam teraz być. Do latarni morskich mam ogromną słabość. Piękne zdjęcia.
Dziękuję za miłe słowa a zdjecia nie potrzebują filtrów w tak urodziwych miejscach.
Klasztory mają takie swój wyjątkowy urok, może dlatego, że w ich wnętrzach unosi się duch modlitwy. Latarnie też go mają – może przez Sienkiewicza 🙂 Piękna wycieczka, bardzo Ci za nią dziękuję 🙂
Tak,my Polacy mamy duszę romantyków i częściej niż inni widzimy takie miejsca w innym świetle. Pozdrawiam serdecznie:)
Bardzo ciekawie opisujesz historię i miejsca, będę zaglądać do Ciebie, lektura mnie pochłonęła!
Cieszę się bardzo,sama przecieram często oczy ze zdumienia jakie opowieści kryją się za odwiedzanymi przeze mnie miejscami. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Wiesz, że jestem fanką Twoich opowieści, zdjęć, spacerów. Nie lubię przewodników i suchych faktów.
Lubię takie spokojne miejsca, piękne krajobrazy, latarnie morskie.
Bardzo mi się opowieść i spacer z Tobą podobał.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Marzy mi się, że kiedyś do mnie przylecisz i zabiorę Cię do takich miejsc.
Mnie się marzy, że kiedyś tam przylecę i będziemy się włóczyły po okolicach 🙂
Wspaniałe miejsce i bardzo interesująco opisane. Chętnie bym się tam wybrała
Piękna miejscówka i warta zobaczenia. Wędrujesz po bardzo ciekawych stronach, których ja na pewno nigdy w życiu nie zobaczę. Przynajmniej u Ciebie mogę nacieszyć oko!
Z wielką przyjemnością oglądam Twoje zdjęcia i czytam Twoje opowieści o miejscach teraz tak dla nas odległych 🙂 uwielbiam takie miejsca i tu w Norwegii wyszukuje podobne i kilka podobnych jest 🙂 takze jeszcze bardziej takie miejsca mnie interesują 🙂 dziekuje za super wycieczkę 🙂
Bardzo piękne miejsce jak i kadry, choć ten padający śnieg kłóci się z tą piękną pogodą na fotografiach 🙂
Ciekawie i klimatycznie. A latarnia morska jest piękna.
Bardzo ciekawie opisane, piękne zdjęcia. Miejsce pełne spokoju, piękne.
Kochamy latarnie morskie. Widziałyśmy wszystkie polskie i część niemieckich. Ta też nam się podoba.
Bardzo miło mi to słyszeć, w takim razie moze powinnam pomyśleć o jakimś latarnianym cyklu na blogu,w sumie jest ich na Wyspie całkiem sporo do zobaczenia i pokazania.